Wbił wzrok w uśmiechającego się od ucha do ucha blondyna naprzeciw i wrzucił wyliczoną kwotę do automatu, jednocześnie wciskając odpowiedni guzik. Z wnętrza maszyny wydobył sie głośny, ale zduszony huk, a klapa u dołu urządzenia rozwarła się lekko, ukazując dwie puszki zimnej coca-coli.
Brunet z westchnięciem powłóczył nogami i wcisnął napój w dłoń przyjaciela, ignorując fakt, że zajęty jest aktualnie jakże ciekawą rozmową przez telefon. Ze strzępków zdań dobiegających do jego uszu mógł śmiało wywnioskować, że biedak znowu dostał szlaban do odwołania, które nastąpi pewno po jego powrocie ze szkoły. Karooki klepnął jasnowłosego w plecy, co ten odebrał za prośbę kończenia konwersacji z matką. Zresztą słusznie.
Naruto wcale nie był złym kumplem — ba, nawet twierdził, że było zupełnie odwrotnie. Jedyną jego naprawdę poważną wadą było to, iż należał do osób roztargnionych. Mógł wysłuchiwać próśb innych dzień w dzień, a i tak prędzej czy później był w stanie o nich zapomnieć, tym samym niekoniecznie świadomie wystawiając człowieka do wiatru. Drugim elementem bez wątpienia irytującym w jego osobie było też to, że na siłę chciał wszystkim pomagać, co zazębiało się z wcześniej wymienioną cechą. Chciał, ale nie potrafił, przez co zdobył tytuł Młotka, który zresztą został mu nadany przez przyjaciela.
Czarnooki wlepił spojrzenie w czubki szkolnych, czarnych, irytująco połyskujących butów, za które wymienienie na, chociażby, trampki, mógłby zabić. Pomijając fakt, że niektórych pozbyłby sie z wielką chęcią. Na przykład swojego brata. Taki tam, nie potrzebny, a bezsensownie zajmuje tę większą sypialnię. Zresztą, jako człowiek dorosły mógłby się już dawno wyprowadzić, ale nie, skądże znowu. Będzie męczył swojego małego, kochanego braciszka do końca ich dni, aby tylko widzieć, jak czerwieni się na twarzy, patrzy na niego spod byka czy zwyczajnie uderza pięścią w ścianę. Ale ponoć się kochali.
Upił nieco gazowanego świństwa i westchnął ciężko, kopiąc jeden z większych kamieni leżących w okolicy jego stóp. Czując dłoń na ramieniu wzdrygnął się lekko i zerknął w stronę towarzysza drogi. Na jego twarzy wciąż widoczny był banan, a niebieskie oczy iskrzyły się w specyficzny dla niego sposób, mówiący o tym, że albo się niecierpliwy, albo jest głodny.
— Nie żeby mi jakoś bardzo zależało, ale jak będziesz kontynuował swe dzieło zniszczenia z uwzględnieniem każdego kamyka w okolicy, spóźnimy się nawet na ostatnią lekcję. — Kąciki ust Uzumakiego powędrowały jeszcze wyżej, a on sam ruszył w dobrze znanym im obojgu kierunku.
Czarnowłosy postanowił nie wypowiadać się na ten temat, po czym żwawym krokiem podążył za blondynem, wyginając wargi w ironicznym uśmieszku.
— Godzina wychowawcza — odpowiedział, zanim Naruto w ogóle wydał z siebie jakikolwiek dźwięk. Sam widok jego rozwierających się ust świadczył o tym, że nadchodzi to samo pytanie, co każdego dnia; co mamy pierwsze.
Więcej żaden z nich się nie odezwał — w ciszy wdrapywali się pod górkę, na którą trzeba było sie dostać, aby wejść na teren budynku szkoły, ignorując wymijających ich uczniów jak i nawet szkolny dzwonek ogłaszający początek pierwszej lekcji. I tak pewnie mało kto na nią przyjdzie, jeśli tylko w ogóle nauczyciel się pojawi.
Kto ich znał, mógł przypuszczać, że jeden z nich musiał doznać jakiegoś długotrwałego urazu hamującego wszystkie słowa pchające się na język. Nikt przecież nigdy by nie przypuszczał, że Uzumaki potrafi siedzieć cicho przez więcej niż zaledwie kilka sekund.
Obrzucił wzrokiem budynek szkoły. Wiedział, że dwupiętrowa posesja ma w środku tysiące sal, zaczynając od tych używanych, przez nieodwiedzane, kończąc na ukrytych, jak stara aula, której wejście było w schowku pod schodami i trzeba było zejść piętro w dół, ignorując wstrząsające dreszcze zimna. Dyrekcja nie inwestowała jednak w żadne nadzwyczajne elementy — aby skorzystać z gorących źródeł, trzeba było wybrać sie do sąsiedniej mieściny, basen był w centrum, a boisko było jedne, niezależnie od tego, czy chciałeś grać w kosza, siatkówkę czy nogę.
Pewnym krokiem, spuszczając jednak lekko głowę przed ciekawskimi spojrzeniami rozchichotanych nastolatek, przeszedł przez szkolny dziedziniec i wemknął się do środka, ignorując fakt, że jego przyjaciel został zatrzymany przez jedną z na zabój zakochanych w nim dziewcząt. Miał zamiar wejść do klasy z nadzieją, że nie znajdzie tam żywej duszy, że wszyscy korzystają z chwili swobody, jeśli o lekcje chodziło. Wbiegł więc po schodach, szkolną teczkę opierając o plecy. Włożył dłoń do kieszeni czarnych spodni, nieco podnosząc przy tym śnieżnobiałą koszulę i czarną, grubą marynarkę. Wypuścił głośno powietrze, widząc wybiegające z jego sali, śmiejące się wniebogłosy uczennice. Rozpoznał tylko jedną z nich, o dość szczupłej sylwetce, tu i ówdzie odpowiednio zaokrąglonej. Na jej ramiona kaskadą opadały czerwone niemal włosy, a ogniste spojrzenie migdałowych oczu ukrywane było pod owalnymi szkłami okularów. Nie była brzydka — większość nawet uważała ją za dość urodziwą, co mimo wszystko nie zmieniało faktu, iż podobnym charakterem mogła poszczycić się najpodlejsza wiedźma z bajek opowiadanych wszystkim w dzieciństwie.
Marszcząc brwi, przesunął drzwi i wszedł do środka. Pierwszym, co rzuciło mu sie w oczy, były rozsypane na podłodze przybory szkolne. Kilka zeszytów miało potargane okładki, a dosłownie wszystkie ołówki czy długopisy były połamane. Albo podeptane.
Kiedy przedmioty zaczęły stopniowo znikać za pomocą widocznie zaczerwienionej i opuchniętej dłoni, zdecydował się zerknąć nieco bardziej w lewo. Najpierw pustka, potem bliźniaczo podobna do tej jego torba, podkolanówki, kraciasta spódniczka a pod nią wyraźnie szczupłe pośladki, plecy i długa szyja. Właścicielka ciała chowała swoją głowę pod stolikiem, najwyraźniej czegoś szukając, więc nie mógł ocenić, czy należała do tego małego procenta osób z jego klasy, które przynajmniej z wyglądu kojarzył.
Na jego twarzy przez kilka sekund zawitał uśmiech, kiedy usłyszał jej zduszony jęk. Wyprostowała się w plecach, ukazując mu się tym samym w całej okazałości — widział całkiem wydatne kształty dziewczęcia, jej bladą, całkiem ładną twarzyczkę i spływające po drobnym ciele różowe, lekko potargane przez wiatr kosmyki. Masowała określone miejsce na czubku głowy, zaciskając mocno powieki. Wciąż nie otwierając oczu spróbowała się podnieść, przez co naparła mocno na najbliższą ławkę. Dopiero teraz zwrócił na nią uwagę. Jej metalowe nogi były porysowane, jakby spadła w jakieś krzaki, a sam blat zdobiło kilka obraźliwych dla niej wyrazów. Pociągnęła nosem i rozchyliła parawan czarnych, grubych rzęs.
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Wydawała sie go nie widzieć, dzięki czemu bezkarnie mógł podziwiać głębie jej zielonych tęczówek, kształt lekko rozchylonych, malinowych ust. Chwile później znowu pochyliła się, tym razem bez potrzeby myszkowania pod ławką. Zwyczajnie zabrała się za zbieranie, najwyraźniej, swoich rzeczy, a do niego doszła pewna szokując wiadomość.
Ijime.
Skojarzył fakty. Różowowłosa siedziała przed nim na kilku przedmiotach i z tego, co sie orientował, była nowa. Przeniosła się z jakiejś mniejszej miejscowości na wschód od Tokio tu, do Konohy, podobno w celu ponownego zapoznania się ze starymi przyjaciółmi. Wybiegająca przedtem uczennica, bodajże Karin, musiała wykorzystać wiadomość o tym, że w związku z jej świeżością nauczyciele nie mają jeszcze do niej zbytniego zaufania. Znowu obrała sobie za cel zniszczenie psychiki nowej w klasie osoby, dobrze wiedząc, że czego by ona nie próbowała zrobić, nawet wychowawca będzie po stronie okularnicy.
Jak jej było? Hikachi? Harada? Hanami? Jakoś na tę literę, tyle wiedział.
Haruno.
Do jego myśli wciąż pchało się nazwisko korespondencyjnej koleżanki sprzed lat.
Nie, to przecież niemożliwe. Przecież... odezwałaby się do niego, prawda?
Z letargu wyrwał go czyiś pisk i muśniecie ciemnych kosmyków na jego twarzy, co wywołało dość głośne kichnięcie. Żadna z dziewczyn — ani różowa, ani nowo przybyła — nie zwróciła jednak na niego uwagi. Pociągnął nosem, zaciskając palce mocniej na rączce teczki.
— Sakura, wszystko w porządku? — Wybałuszył lekko oczy, słysząc imię. Ale przecież było Sakur na pęczki, można było liczyć je w setkach tysięcy, jeśli nie milionach, prawda? Przecież nie każda musiała z nim pisać, nie każda musiała być jego pierwszą poważniejszą miłostką i nie każda musiała być już jako dziecko piekielnie inteligentna.
— Oczywiście, że tak. A co miałoby mi być? — zapytała zielonooka, całkiem umiejętnie udając oburzenie. Potem wybuchła melodyjnym, miłym dla ucha śmiechem, który szybko zaraził również ciemnowłosą klęczącą naprzeciw niej. Widział jednak, jak ukradkiem na niego spogląda. Spuścił wzrok. Psiakrew. — Ktoś ty? — Podniosła się do pozycji stojącej i przechyliła lekko głowę. Jej przyjaciółka wyglądała na zawstydzoną, kiedy lekko pociągnęła za jej spódnicę, szepcąc coś w jej kierunku.
— Uchiha Sasuke, mój kumpel, siedzi za tobą na niektórych zajęciach.
Znowu ogarnęła go chęć mordu. Tym razem dotyczyła ona szczerzącego się blondyna stojącego za nim, który najwyraźniej nie wiedział, że ma jeszcze na tyle rozumu, aby być w stanie samemu się przedstawić.
— A to Haruno Sakura, koleżanka mojej znajomej, Hinatki.
Już nie obchodził go fakt, iż białooka dziewczyna znowu spłonęła szkarłatem, widząc, jak Naruto posyła jej jeden z tych swoich zawadiackich uśmieszków.
Patrzył na nią, a ona na niego. Oboje byli równie zdziwieni. On nie wierzył, ona również nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
Pewnie istnieje tysiące ludzi o podobnych tożsamościach mieszkających w okolicy, czy tak?
To nie był wystarczający dowód. Nie mogła przecież nią być, nawet, jeśli jego serce wydawało się wprost wyrywać z jego klatki piersiowej prosto w jej stronę. Po prostu nie mogła i tyle. Jedna wielka pomyłka, nic więcej, głupi przypadek.
——————————
Rozdział pierwszy dorównuje swym poziomem prologowi, przez co mogę nazwać go jedną z większych klęsk w moim krótkim życiu. A wszystko dlatego, że z kilku dni zrobiło się dziś wieczorem.
Notki nie sprawdzałam bo nie chce mi się teraz, szczerze mówiąc, przez nią brnąć. Poprawię innym razem, teraz czekam na komentarze z uzasadnioną krytyką i wytykaniem błędów mniej lub bardziej oczywistych. :)
PŁACZĘ
Obrzucił wzrokiem budynek szkoły. Wiedział, że dwupiętrowa posesja ma w środku tysiące sal, zaczynając od tych używanych, przez nieodwiedzane, kończąc na ukrytych, jak stara aula, której wejście było w schowku pod schodami i trzeba było zejść piętro w dół, ignorując wstrząsające dreszcze zimna. Dyrekcja nie inwestowała jednak w żadne nadzwyczajne elementy — aby skorzystać z gorących źródeł, trzeba było wybrać sie do sąsiedniej mieściny, basen był w centrum, a boisko było jedne, niezależnie od tego, czy chciałeś grać w kosza, siatkówkę czy nogę.
Pewnym krokiem, spuszczając jednak lekko głowę przed ciekawskimi spojrzeniami rozchichotanych nastolatek, przeszedł przez szkolny dziedziniec i wemknął się do środka, ignorując fakt, że jego przyjaciel został zatrzymany przez jedną z na zabój zakochanych w nim dziewcząt. Miał zamiar wejść do klasy z nadzieją, że nie znajdzie tam żywej duszy, że wszyscy korzystają z chwili swobody, jeśli o lekcje chodziło. Wbiegł więc po schodach, szkolną teczkę opierając o plecy. Włożył dłoń do kieszeni czarnych spodni, nieco podnosząc przy tym śnieżnobiałą koszulę i czarną, grubą marynarkę. Wypuścił głośno powietrze, widząc wybiegające z jego sali, śmiejące się wniebogłosy uczennice. Rozpoznał tylko jedną z nich, o dość szczupłej sylwetce, tu i ówdzie odpowiednio zaokrąglonej. Na jej ramiona kaskadą opadały czerwone niemal włosy, a ogniste spojrzenie migdałowych oczu ukrywane było pod owalnymi szkłami okularów. Nie była brzydka — większość nawet uważała ją za dość urodziwą, co mimo wszystko nie zmieniało faktu, iż podobnym charakterem mogła poszczycić się najpodlejsza wiedźma z bajek opowiadanych wszystkim w dzieciństwie.
Marszcząc brwi, przesunął drzwi i wszedł do środka. Pierwszym, co rzuciło mu sie w oczy, były rozsypane na podłodze przybory szkolne. Kilka zeszytów miało potargane okładki, a dosłownie wszystkie ołówki czy długopisy były połamane. Albo podeptane.
Kiedy przedmioty zaczęły stopniowo znikać za pomocą widocznie zaczerwienionej i opuchniętej dłoni, zdecydował się zerknąć nieco bardziej w lewo. Najpierw pustka, potem bliźniaczo podobna do tej jego torba, podkolanówki, kraciasta spódniczka a pod nią wyraźnie szczupłe pośladki, plecy i długa szyja. Właścicielka ciała chowała swoją głowę pod stolikiem, najwyraźniej czegoś szukając, więc nie mógł ocenić, czy należała do tego małego procenta osób z jego klasy, które przynajmniej z wyglądu kojarzył.
Na jego twarzy przez kilka sekund zawitał uśmiech, kiedy usłyszał jej zduszony jęk. Wyprostowała się w plecach, ukazując mu się tym samym w całej okazałości — widział całkiem wydatne kształty dziewczęcia, jej bladą, całkiem ładną twarzyczkę i spływające po drobnym ciele różowe, lekko potargane przez wiatr kosmyki. Masowała określone miejsce na czubku głowy, zaciskając mocno powieki. Wciąż nie otwierając oczu spróbowała się podnieść, przez co naparła mocno na najbliższą ławkę. Dopiero teraz zwrócił na nią uwagę. Jej metalowe nogi były porysowane, jakby spadła w jakieś krzaki, a sam blat zdobiło kilka obraźliwych dla niej wyrazów. Pociągnęła nosem i rozchyliła parawan czarnych, grubych rzęs.
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Wydawała sie go nie widzieć, dzięki czemu bezkarnie mógł podziwiać głębie jej zielonych tęczówek, kształt lekko rozchylonych, malinowych ust. Chwile później znowu pochyliła się, tym razem bez potrzeby myszkowania pod ławką. Zwyczajnie zabrała się za zbieranie, najwyraźniej, swoich rzeczy, a do niego doszła pewna szokując wiadomość.
Ijime.
Skojarzył fakty. Różowowłosa siedziała przed nim na kilku przedmiotach i z tego, co sie orientował, była nowa. Przeniosła się z jakiejś mniejszej miejscowości na wschód od Tokio tu, do Konohy, podobno w celu ponownego zapoznania się ze starymi przyjaciółmi. Wybiegająca przedtem uczennica, bodajże Karin, musiała wykorzystać wiadomość o tym, że w związku z jej świeżością nauczyciele nie mają jeszcze do niej zbytniego zaufania. Znowu obrała sobie za cel zniszczenie psychiki nowej w klasie osoby, dobrze wiedząc, że czego by ona nie próbowała zrobić, nawet wychowawca będzie po stronie okularnicy.
Jak jej było? Hikachi? Harada? Hanami? Jakoś na tę literę, tyle wiedział.
Haruno.
Do jego myśli wciąż pchało się nazwisko korespondencyjnej koleżanki sprzed lat.
Nie, to przecież niemożliwe. Przecież... odezwałaby się do niego, prawda?
Z letargu wyrwał go czyiś pisk i muśniecie ciemnych kosmyków na jego twarzy, co wywołało dość głośne kichnięcie. Żadna z dziewczyn — ani różowa, ani nowo przybyła — nie zwróciła jednak na niego uwagi. Pociągnął nosem, zaciskając palce mocniej na rączce teczki.
— Sakura, wszystko w porządku? — Wybałuszył lekko oczy, słysząc imię. Ale przecież było Sakur na pęczki, można było liczyć je w setkach tysięcy, jeśli nie milionach, prawda? Przecież nie każda musiała z nim pisać, nie każda musiała być jego pierwszą poważniejszą miłostką i nie każda musiała być już jako dziecko piekielnie inteligentna.
— Oczywiście, że tak. A co miałoby mi być? — zapytała zielonooka, całkiem umiejętnie udając oburzenie. Potem wybuchła melodyjnym, miłym dla ucha śmiechem, który szybko zaraził również ciemnowłosą klęczącą naprzeciw niej. Widział jednak, jak ukradkiem na niego spogląda. Spuścił wzrok. Psiakrew. — Ktoś ty? — Podniosła się do pozycji stojącej i przechyliła lekko głowę. Jej przyjaciółka wyglądała na zawstydzoną, kiedy lekko pociągnęła za jej spódnicę, szepcąc coś w jej kierunku.
— Uchiha Sasuke, mój kumpel, siedzi za tobą na niektórych zajęciach.
Znowu ogarnęła go chęć mordu. Tym razem dotyczyła ona szczerzącego się blondyna stojącego za nim, który najwyraźniej nie wiedział, że ma jeszcze na tyle rozumu, aby być w stanie samemu się przedstawić.
— A to Haruno Sakura, koleżanka mojej znajomej, Hinatki.
Już nie obchodził go fakt, iż białooka dziewczyna znowu spłonęła szkarłatem, widząc, jak Naruto posyła jej jeden z tych swoich zawadiackich uśmieszków.
Patrzył na nią, a ona na niego. Oboje byli równie zdziwieni. On nie wierzył, ona również nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
Pewnie istnieje tysiące ludzi o podobnych tożsamościach mieszkających w okolicy, czy tak?
To nie był wystarczający dowód. Nie mogła przecież nią być, nawet, jeśli jego serce wydawało się wprost wyrywać z jego klatki piersiowej prosto w jej stronę. Po prostu nie mogła i tyle. Jedna wielka pomyłka, nic więcej, głupi przypadek.
——————————
Rozdział pierwszy dorównuje swym poziomem prologowi, przez co mogę nazwać go jedną z większych klęsk w moim krótkim życiu. A wszystko dlatego, że z kilku dni zrobiło się dziś wieczorem.
Notki nie sprawdzałam bo nie chce mi się teraz, szczerze mówiąc, przez nią brnąć. Poprawię innym razem, teraz czekam na komentarze z uzasadnioną krytyką i wytykaniem błędów mniej lub bardziej oczywistych. :)
PŁACZĘ
(...)znowu dostał szlaban do odwołania, które nastąpi pewno po jego powrocie ze szkoły.
OdpowiedzUsuńPowinno się, który
Więcej błędów się nie doszukałam :D. Całość bardzo mi się podoba i muszę przyznać, że masz talent do pisania :)
Tak to jest, jak pisze na szybko a potem zwyczajnie nie sprawdzam — pełno literówek kąsających oczy.
UsuńZaraz poprawię; nie pozwolę, aby w notce nadal ukazywał się ten karygodny błąd, ot co!
Talent? Raczej nie, śmiem twierdzić, że jest wręcz przeciwnie. D: To raczej moja koleżanka go ma, a jej blog, miejmy nadzieję, w krótkim czasie będzie można podziwiać za sprawą odnośnika w linkach. : ))
Teraz tak patrzę na kontekst wypowiedzi i jednak mam coś na swoją obronę — które, jako odwołanie, nie szlaban. ;*
UsuńBłędami naszej jakże kochanej Autorki proszę się nie przejmować, przynajmniej dopóki daje mi notkę wcześniej ^^ Znam się co nieco na tym, także wyłapywanie błędów problemem nie jest, zwłaszcza, że Senseless dość mało ich robi (I chwała jej za to!).
UsuńCo do notki, muszę przyznać, poziom wysoki, błędów za wiele nie było, przynajmniej w tej części, którą dostałam. Twój styl jest baardzo specyficzny, świetnie władasz ojczystym językiem no i nie ma powtórzeń. Ortografia dobra, co dla mnie, szczerze mówiąc, najważniejsze. Interpunkcji czepiać się nie będę, bo to Twoja działka. Były tam chyba jakieś dwa braki ogonków, ale tego, przynajmniej na komputerze, za błąd nie uznaję. No i jeszcze jedno, co mnie poraziło - naoglądałam się Naruciaka i przypuszczam, że nieco inaczej sformułowałby wypowiedź o kamieniach, z racji na zawiłość (dla niego) Twojego zdania, co chyba można uznać za komplement. :D Zapowiada się interesujące SasuSaku, o ile naprawdę uda Ci się zakończyć opowieść :D W sumie, gdybym miała oceniać to byłaby dziesiątka, z racji tego, że największa ocena. Jedynym, co mnie u tu irytuje jest to, że nie mam się do czego przyczepić, a uwielbiam to robić chyba tak samo jak Ty. Ta, tyle, wiem, że krótko. :P
Aha. Czyli mam swój styl. Dobrze wiedzieć, bo ogółem to zazwyczaj nie zwracam na niego uwagi. C:
UsuńPowtórzeń nie robię, bo mnie matka kiedyś słownikiem wyrazów bliskoznacznych uderzyła. Naprawdę. :D
A powiedział tak po to, aby później Sasuke mógł mu to wypomnieć. W jakiej sytuacji — nie powiem.
Cóż, mam nadzieję, że to opowiadanie jednak nie będzie niewypałem, podobnie jak reszta moich kochanych gniotków. :>
Historię piszesz dość lekkim językiem, co bardzo przypadło mi do gustu. Nie muszę się przynajmniej głowić przy jej czytaniu, a mogę skupić się na fabule, która tutaj dopiero zaczyna się rozkręcać. Bardzo podoba mi się ten motyw z listami, gdyż jeszcze nigdzie się z tym nie spotkałam. Ponadto bardzo realnie opisujesz przebieg wydarzeń, co - wiem z doświadczenia - niektórym sprawia duży problem. Co do kwestii poprawnościowej to niestety nie pomogę, gdyż prędzej narobiłabym Ci dodatkowych błędów ;) Wiem tylko, że w którymś miejscu zabrakło mi przecinka. Cóż, biorę się za dalsze czytanie, gdyż chcę się dowiedzieć, co główni bohaterowie zrobią z tymże faktem, że parę lat wstecz pisali ze sobą (a raczej to podejrzewają). Ponadto zastanawia mnie, czy Naruto w Twoim opowiadaniu będzie z Hinatą? :>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, wa-shira.blogspot.com
Piszesz na wysokim poziomie, od razu mi się to rzuciło w oczy :) Lekki do czytania i interpretacji tekst, podba mi się Twoj styl. Ciekawy rozwój wydarzeń.
OdpowiedzUsuń