niedziela, 14 października 2012

VI. Potrzeba

     Kokoro przebiegła dystans dzielący uchylone drzwi małej klitki zwanej powszechnie jej pokojem i rozchyliła dyskretnie wejście do pomieszczenia przeznaczonego, ponoć jedynie, Sakurze. Nim ktokolwiek się zorientował, nim cień w korytarzu nie wydłużył się zbytnio z powodu jaśniejącej lampy pod niskim sufitem, nim starsza dziewczyna w ogóle odwróciła się na swym obrotowym krześle od biurka zawalonego papierami, wślizgnęła się do środka.
     Różowe kosmyki siostry kołysały się lekko na wietrze, kiedy zielonooka wystawiała głowę przez okno w celu nabrania nikłej ilości świeżego powietrza i uzasadnionego oderwania się od nużących ją już prawie cztery godziny zadań domowych. Rudowłosa spokojnie, cicho i na palcach, podeszła do dziewczyny i pociągnęła nieco za jej białą koszulę nocną, dając tym samym znać o swojej obecności.
     Sakura mozolnie przeniosła wzrok na jej osobę, zaprzestając dokładnej analizie gwiezdnych konstelacji, szykując się do długiego wywodu na temat tego, iż o danej godzinie dawno powinna grzać łóżko, bo jeszcze znowu będą problemy z obudzeniem się, a sen poza tym dobrze też uśmierza ból. Kiedy popołudniu odwiózł ją jakiś nieznany nikomu bliżej mężczyzna, który jedynie uśmiechnął się, nie fatygując się nawet aby zdjąć okulary, ani jej matka, ani ona sama nie wiedziały, co myśleć. Pięciolatki nie było już w przedszkolu, gdy licealistka poszła po nią po szkole, a to już było wystarczającym powodem, aby zadzwonić po policję, więc jej zjawienie się w mieszkaniu niby je uspokoiło, ale widoczne na nogach dziecka rany i sińce połączone z nienaturalnie zaróżowioną twarzą były co najmniej niepokojące. Co więcej, późniejszy widok jakiejś kociej przybłędy, którą Kokoro postanowiła bezapelacyjnie przyjąć pod skromny dach, w ogóle napawał dość dziwnym, niekoniecznie niestety pozytywnym, uczuciem. No ale Kiciuś został i aktualnie wylegiwał się na parapecie, swoją drogą co jakiś czas ocierając się o ramię Haruno.
  — Nie umiem zasnąć — szepnęło dziecko, spuszczając wzrok i siorbiąc lekko noskiem. — Więc stwierdziłam, że przyjdę do ciebie, bo mama jest przecież chora i niepotrzebnie by się tylko martwiła...

***

      Zimne krople wody bębniły w szyby samochodu, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo irytujący dźwięk tym samym wydają. Po dziś dzień nigdy nie zastanawiał się nad deszczem, bo i po co, acz w danej chwili mógł śmiało powiedzieć, że zjawisko pogodowe jest doprawdy złośliwe, a jego uszy bliskie są wybuchu, podobnie zresztą jak każda inna część jego ciała.
  — No i wtedy mówię mu, że wcale tak nie jest... hej, młody, słuchasz mnie? — Naruto zmarszczył brwi, chwilowo wzrokiem uciekając od mokrej szosy rozciągającej się przed nimi. Szybko jednak ponownie wbił w nią lazurowe spojrzenie, obserwując jednak ukradkiem, jak jego przyjaciel kręci się długą chwilę na miejscu pasażera, tylko po to, aby koniec końców odpiąć się od tak i z naburmuszoną miną wreszcie zwrócić na niego swą jakże cenną uwagę.
  — Nie nazywaj mnie tak, młotku, już to kiedyś przerabialiśmy — warknął jedynie, napierając skronią mocniej na zagłówek. Uzumaki kiedyś stwierdził, że Sasuke wcale nie jest taki dorosły, jakby się mogło wydawać — byli wtedy, bodajże, w klasie pierwszej gimnazjum — bo przecież on sam jest starszy. O dwa dni. Dosłownie. W każdym razie, zawsze, gdy blondyn śmiał zaznaczyć tę niewielką różnicę, dostawał po głowie; najwyraźniej chciał wykorzystać fakt, że akurat prowadzi, a Sasuke nie jest na tyle pamiętliwy, aby po dotarciu na miejsce miałby sie zemścić.Chociaż, kto go tam też wie, różnie to w gruncie rzeczy bywa.
  — Może. Mam postępującą sklerozę. Tak czy inaczej, słuchasz mnie?
  — Nie mam najmniejszej ochoty dowiadywać się, co takiego zrobił ci Kiba czy inny Shikamaru — burknął pod nosem. — Jest druga nad ranem, człowieku, a my jutro mamy sprawdzian z biologii. Po prostu przyspiesz i bądź łaskawy wreszcie dowieźć mnie do domu, imbecylu.
     Naruto zamilkł jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, choć ogarnęła go niewysłowiona wręcz chęć roześmiania się na cały głos. Wykonał jednak jakże subtelną prośbę najlepszego kumpla i docisnął prawą stopę, zerkając na wyświetlacz swojej komórki spoczywającej akurat na podszybiu.
  — Zobacz, kto to.
      Dłoń bruneta sięgnęła w tamtym kierunku. Palce zacisnęły się na starej Nokii, a on sam zagryzł wargę, widząc imię na niewielkim ekranie. Westchnął ciężko, nawet literując sobie po cichu nazwę, coby na pewno dobrze ją wymówić, z racji braku wcześniejszego zapoznania się z dzwoniąca osobą.
  — Jakiś... jakiś Hayate — oznajmił, odruchowo kciukiem przejeżdżając wzdłuż klawiatury.
  — No tak, tylko on mógłby od tak po prostu zakłócać mi ewentualny sen. Odbierz, chyba cię nie zje. Tak mi się przynajmniej wydaje. — Zielona słuchawka została wciśnięta mocno